Maciej Gostomski po raz ostatni stanął w bramce Lecha
Poznań w maju, w meczu z
Górnikiem Zabrze. Ten podstawowy bramkarz Kolejorza jesienią zeszłego roku musiał się pogodzić z rolą rezerwowego. - Czekałem strasznie długo, więc teraz cieszę się z trzech rzeczy: że wygraliśmy, że zachowaliśmy czyste konto i że mogłem wystąpić - mówi.
Wisła nie oddała w tym meczu żadnego strzału. Bilans uderzeń na bramkę był wstrząsający - 21:0 dla Lecha. Maciej Gostomski mówi, że zazdrości Gerardowi Bieszczadowi, byłemu lechicie w bramce krakowskiej Wisły. - On przynajmniej mógł się pokazać trenerowi i wykorzystać szansę, którą dostał. Ten mecz był dla niego rewelacyjny, bronił dobrze, poradził sobie nawet przy rzucie karnym. Zapunktował - mówi Maciej Gostomski. - A ja co? Nic. Pierwszy kontakt z
piłką miałem bardzo późno. Więcej biegałem wzdłuż pola karnego i krzyczałem na kolegów, niż broniłem.
A jednak w pierwszej połowie niewiele brakowało, aby bramkarz Lecha wpuścił gola. Jego niefortunne wyjście z bramki stworzyło wielkie zagrożenie - obrońcy z Poznania wybili
piłkę niemal z bramki. - To zagranie mi nie wyszło - mówi Maciej Gostomski. - Na szczęście mam kolegów i oni mi uratowali skórę. Raz ja ich ratuję, kiedy indziej oni mnie.