Trener Mariusz Rumak mówi...
O pierwszej połowie: - Wyszliśmy na boisko trzema napastnikami i nie było tego widać, nie mogliśmy sobie stworzyć klarownych sytuacji. Gra nie układała się po naszej myśli, Polonia, tak jak się spodziewaliśmy, cofnęła się i czekała na kontrataki. Jeden z nich zakończyła golem.
O drugiej połowie: - Po zmianie ustawienia, była zdecydowanie lepsza w naszym wykonaniu. Bramka była jednak jak zaczarowana. Było dużo
serca i walki, ale trzeba strzelać bramki, by wygrywać.
O nieskuteczności i sposobie na przełamanie złej passy u siebie: - Jedynym sposobem, by zacząć wygrywać przy Bułgarskiej, jest praca. Stworzyliśmy sobie sytuacje, ale nie wykorzystaliśmy ich. Gdybyśmy wykorzystali choć dwie, rozmowa byłaby inna.
O kibicach, którzy gwizdali na koniec meczu: - Nie dziwię się ich zachowaniu. Przyjechali na stadion i czwarty raz z rzędu zobaczyli porażkę. Nie oczekujmy, że będą w takich sytuacjach klaskali.
O tym, że Lech szybko traci gole u siebie i potem przegrywa: - To prawda, szybko tracimy gole w
Poznaniu, ale nie widzę dekoncentracji w moim zespole. Mam wrażenie, że zespoły, które tu przyjeżdżają, strzelają piękne bramki. Może takie
emocje wyzwala ten stadion. Musimy się z tym zmierzyć. Nie będę opowiadał bajek, trzeba wziąć się do roboty.
O tym, że Lech z Polonią zagrał lepiej niż w przegranych meczach jesienią: - Wydaje mi się, że gramy lepiej niż w przegranych jesienią meczach z Jagiellonią, Śląskiem i Legią. Wydaje mi się też, że fizycznie wyglądaliśmy bardzo dobrze, cały czas staraliśmy się przejść w stronę bramki. Ale nie jesteśmy Barceloną i nigdy nie będziemy, a nawet ona ma problemy z mocną obroną. Mieliśmy okazje, sam Rafał oddał chyba 5-6 strzałów. Zwłaszcza druga połowa w kwestii realizacji zadań na boisku była niezła. Nie chcę jednak przy ocenie opierać się tylko na wrażeniach, muszę zobaczyć statystyki.
O tym, dlaczego Polonia stworzyła sobie kilka okazji na początku spotkania: - Był plan, by ruszyć od początku meczu i pierwsze dziesięć minut zagrać mocnym pressingiem. Błędy techniczne moich zawodników i to, że Wszołek oraz Przybecki są szybkimi piłkarzami, sprawiło, że mieliśmy kłopoty pod bramką. Graliśmy wysoko, może chwilami aż za wysoko.
O tym, że Karol Linetty wszedł na boisko dopiero pod koniec meczu: - Kierowałem się tym, że będzie dużo dośrodkowań w pole karne, a Karol należy do najniższych zawodników. W przerwie wszedł Vojo Ubiparip, bo potrzebowaliśmy wysokiego zawodnika w polu karnym.